Gdzie się podziałeś, święty Franciszku?




Kółko jak oczko łańcucha
(i też znowu różańcowe)





W powieści Toni Morrisson „Umiłowana“ jest taka scena. Czarni mężczyźni w błotnym dole, klatce właściwie, skuci łańcuchami, pod nadzorem strażników. Jak - to najprostsze określenie - zwierzęta. Teraz tę powieść czytają prawnuki, ale i może wnuki tamtych ludzi - czarnoskórzy nauczyciele, adwokaci, lekarze, biznesmeni, bankowcy. Intelektualiści i artyści.

Kiedyś powstaną takie książki o zwierzętach. Stanie się to w świecie, w którym nie tylko się ich nie zjada, ale otacza się je szacunkiem. Nie debatuje, czy zwierzęta posiadają dusze czy nie, czy czują. Albo czy odczuwają ból. To wszystko będzie już jasno wiadome, a wspomniane książki - popularno-naukowe albo historyczne - będą czytane ze wstydem i niedowierzaniem. Akurat takim, jaki dziś odczuwamy przy opowieściach o wcale nie tak dawnym niewolnictwie: owszem, wiem, że tak było, uczyłem się o tym, ale do końca nie nie dowierzam. Ogrom podłości przekracza pojmowanie. Może to jednak literacka fikcja?

Przekładane przed naszymi oczyma obecne czarne karty historii - czarne karty naszego człowieczeństwa - nie są literacką fikcją. To nasze czasy i nasze życie.

Jeszcze jakiś czas temu, całkiem niedawno, PIS zaepatował planem ustawy o ochronie zwierząt. Miał być koniec ze psami na łańcuchu, lisami w klatkach, końmi pod batem i przed przepakowaną furmanką, z krwawymi transportami. Gdy błysnęła owa szansa na poważny krok w kierunku ulżenia ich cierpieniu pomyślałam: skoro tak, sorry Winnetou z innymi dobrymi Apaczami, więcej nie powiem złego słowa na tę arcydziwną partię, choćbyście mnie wyklęli. Tymczasem zapowiedzi również okazały się kłamstwem. Miłość do jednego kota nie rozszerzyła się na żadnego z jego pobratymców.

Tymczasem uczciwie prawo ochrony zwierząt jest konieczne. Mogą mnożyć się i wypruwać sobie żyły fundacje, organizacje i związki jak Judyta, Ciapkowo, Viva!, Centaurus, Otwarte Klatki, Straż dla Zwierząt, Ludzie przeciw Myśliwym oraz setki innych. Ich starania są jak walka jak o Termopile. Bez kodeksu ta garstka sprawiedliwych zawsze będzie wykonywać syzyfową pracę i przy okazji - wcale tego nie chcąc – stanowić zasłoną dymnę dla państwa, które samo w sobie jest w tej kwestii zwyczajnie niehumanitarne. W odniesieniu do zwierząt niezbędne jest dura lex - nie tylko dla naszego zbawienia. Potrzebne jest prawo, które założy kajdanki mordercom i sadystom, weźmie na krótką smycz drobniejszych rzezimieszków i na dłuższą tych, co krzywdzą z nawyku lub niewiedzy. Prawo, które obok restrykcji określi podstawowe regulacje, do których dostosujemy się automatycznie jak do przepisów ruchu drogowego. A potem już zwierzęta będą żyły w sposób przewidziany dla nich przez naturę. Nie będą bite - bo za co i w ogóle DLACZEGO?, - głodzone i pozbawiane wody, bestialsko mordowane. Żadne z nich nie pozna już tych diabelskich urządzeń i konstrukcji wymyślonych przez człowieka po to, by poprawić błąd natury mającej czelność stworzyć mięso na czterech nogach, zamiast od razu do bezpośredniego zapakowania w folię i styropian. Zwierzęta będą mogły używać swoich kończyn, oglądać słońce, odżywiać tym, co przewidziała dla nich Matka Ziemia, same też będą miały dzieci i będą je karmić, a dzieci nie będą im zabierane...

Cóż za odrażająca i ckliwa naiwność. Nie jesteśmy przecież w raju, a jedynie na naszej udręczonej ziemi. Zresztą, ponoć raj też jest tylko dla ludzi. Jednak nawet jeśli założymy, że rzeczywiście tak jest, to… Sposób, w jaki traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie, stwierdził amerykański pisarz R. A. Heinlein. Akurat tu potrzeba prawdziwej naiwności, aby wierzyć w niebo dla rakarza. Stukilowy facet, który rzuca o ścianę szczeniakiem. Kobieta oblewająca wrzącym olejem kota. Wyrostki bombardujące szczenną suczkę kamieniami. Rodzina zgodnie przywiązująca psa do drzewa w lesie lub wyrzucająca go z samochodu. Biznesman prowadzący schronisko-trupowisko, bo gmina płaci mu stawkę od zwierzaka. Woźnica okładający batem zdychającego konia, który ciągnął przeładowane sanie po asfalcie. Roześmiani turyści na tych saniach. Chłop kopiący krowę po wymionach. Wtykający koniowi w odbyt elektryczny kij. Związujący maciorę tak, by mogła być wyłącznie podajnikiem mleka dla rosnącej wieprzowiny. Handlarz wlekący po ziemi półżywego zwierzaka z połamanymi kończynami. Dopychający go potem do transportu z innymi, prawie w agonii, choć wciąż jeszcze żywymi. Pomagier handlarza wydłubujący bydłu na żywca oczy i podcinający im ścięgna, aby nie mogło się bronić.

„Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili" Nie, biletu do nieba nie będzie. No pasaràn. Niezależnie od tego, jak dokładnie obmyjecie się z krwi przed uroczystą mszą w niedzielę.

A propos. Czy ktoś w ogóle spowiada się z tego, co uczynił zwierzętom? Z własnej edukacji religijnej nie mam takich wspomnień, w przeciwieństwie do paru innych. Z nadzieją, że dziś inaczej uczy się dzieci, zajrzałam do internetu i w Katechiźmie Kościoła Katolickiego (Podstawy nauki kościoła katolickiego w pytaniach i odpowiedziach, wg. ks. M. Kaszowskiego) znalazłam co następuje: „KKK 2417:  Bóg powierzył zwierzęta panowaniu człowieka, którego stworzył na swój obraz (Por. Rdz 2,19-20; 9, 1-4). Jest więc uprawnione wykorzystywanie zwierząt jako pokarmu i do wytwarzania odzieży. Można je oswajać, by towarzyszyły człowiekowi w jego pracach i rozrywkach. Doświadczenia medyczne i naukowe na zwierzętach są praktykami moralnie dopuszczalnymi, byle tylko mieściły się w rozsądnych granicach i przyczyniały się do leczenia i ratowania życia ludzkiego. KKK 2418: Sprzeczne z godnością ludzką jest niepotrzebne zadawanie cierpień zwierzętom lub ich zabijanie.”

Sprzeczne z godnością ludzką... Hmm. Cokolwiek elastyczne podejście do sprawy. W przeciwieństwie do następnego stanowiska: „Równie niegodziwe jest wydawanie na nie pieniędzy, które mogłyby w pierwszej kolejności ulżyć ludzkiej biedzie. Można kochać zwierzęta; nie powinny one jednak być przedmiotem uczuć należnych jedynie osobom.“

Okej, niech sobie będę niegodziwa. Jednak nie tylko stąd wypływa mój bunt oraz poczucie żalu do kościoła. Jako autorytet i często jedyna aktywna trybuna dysponuje tak wielką siłą, że kilka zdań z ambony wiejskiego proboszcza zdziałałoby więcej, niż wielomiesięczna szarpanina miastowych pro-animalsów. Ale gdzie tam. Wtłaczanie do głowy parafian pożądanych politycznych preferencji - trzy razy tak, zasady miłosiernego obchodzenia się z czującymi istotami - po prostu nie. Polityka i homofobia zamiast Księgi Rodzaju. Bóg stworzył zwierzęta jednocześnie z ludźmi, szóstego dnia. Kiedy powierzył człowiekowi panowanie nad resztą stworzenia, w żadnym wypadku nie dał mu prawa go nadużywać. Przeciwnie. W niektórych przekładach Biblii słowo „panowanie” tłumaczone jest jako „sprawowanie pieczy” albo wręcz „troskliwe nadzorowanie”. Stworzenie, w tym zwierzęta, człowiek dostał jakby w dzierżawę. Jak ogród Edenu, który równie rzetelnie uprawiać miał nasz podobno ojciec Adam i jako pierwszy spieprzył sprawę.

Od początku mojej emigracji głosuję na partię ochrony zwierząt. Wielokrotnie zarzucano mi, że marnuję głos: i tak nie mają szans na wyjście do rządu. I przez długie lata tak było, jednak w tym roku partia uzyskała dwa głosy w Parlamencie Europejskim. To bardzo dużo, to wielki początek. Oczywiście szkoda, że taki początek następuje dopiero teraz, ale cóż, my, ludzie, wolno się uczymy. Ale się uczymy. I musimy to robić, gdyż jest to nasz dziejotwórczy obowiązek. Tak długo, aż zwierzęcy holocaust stanie się wyłącznie niechwalebną i na cztery spusty zamkniętą prehistorią.

Komentarze

Popularne posty