Największe takie święto

 

 Kółko różańcowe

 

Zatem Wielki Piątek. Będziemy….

Wiadomo, co i jak będziemy. Co nam się w tym ważnym dniu wydarzy. Wiemy, co wolno, a tym bardziej, czego nie. Niektórzy nawet wiedzą, dlaczego. I dobrze, rytuały są ważne, bez nich, jak świat światem, świat by się pogubił.

Według Wikipedii: „Wielkopiątkowa liturgia jest pamiątką zwycięstwa odniesionego przez umęczonego i ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa (…) Liturgia Słowa Bożego – w jej skład wchodzą dwa czytania, psalm (bez organów) oraz opis Męki Pańskiej z Ewangelii św. Jana.“

 

W moim rodzinnym domu od Wielkiego Czwartku do świątecznej niedzieli telewizor i radio były zamknięte na klucz. W sensie niedosłownym wprawdzie, nie mniej jednak skutecznie. Nie wolno było śpiewać i generalnie podpadać głośnym zachowaniem. Było wolno, a nawet należało, czytać. Coś poważnego, a już najlepiej to smutnego - o co w tamtejszej Polsce tak czy inaczej łatwiej było niż o jakieś tfu, komiksy. Tę tradycję - czytania, nie zamykania ekranu - uważam do dziś za całkiem niezłą. Może kiedyś będziemy ją kontynuować? W jakiś dobry, nasycony powagą, przedświąteczny czas. I jeszcze kiedy znowu w domu będą dzieci, przy czym zakładam, że rozumne. Zaczniemy, i całkiem możliwe, że na tym też zakończymy, od czytania Kalendarza Ludzkich Świąt Olgi Tokarczuk ze zbioru Opowiadania Bizarne.

 

Pozwolę sobie przypomnieć, o co w nim chodzi - przepraszając tych, co już znają - i o kogo. Kalendarz Ludzkich Świąt to rzecz o enigmatycznej istocie - Monodikosie. Monodikos jest nieśmiertelny, i odkąd pojawił przed wiekami wśród ludzi, stał się obiektem ich kultu i zarazem ich vipowskim więźniem. Uznawszy, że sensem i przeznaczeniem Monodikosa jest złożenie ofiary, ludzie wypracowali sofistyczny rytuał zabijania go, swoistą grę z… Aż chciałoby się powiedzieć, że z Bogiem. Celem jest uzyskanie odpowiedzi na pytanie, czy ludzka moc zadawania śmierci zabije nieśmiertelność Monodikusa, czy odwrotnie - ponownie ją udowodni. Ludzie mordują zatem Monodikosa, co rok, o tej samej porze,  po to, aby mógł trzy dni później zmartwychwstać. Robią to w miłości do niego, w namaszczeniu, w pełnej świadości czynu i świętości ofiary, brutalnie i skutecznie.  A kiedy zamęczony Monodikos posłusznie umiera (albo i nieposłusznie; nikt nie pyta go o stosunek do śmierci), cały świat zapada się w sobie.  Przez trzy dni - jak niegdyś u moich rodziców - ludzie modlą się o cud zmartwychwstania dla Monodikusa, który - znowu posłusznie lub nie - rzeczywiście pokonuje śmierć. Przychodzi ulga, radość i fanfary. Wypełniło się - umarł, lecz zmartwychwstał, zmazał ludzkie grzechy. Zbawieni, oczyszczeni ludzie hucznie świętują, aby już za chwilę zacząć przygotowania do kolejnego mordowania Monodikusa, znowu za rok, znów o tej samej porze.

Gdy przeczytałam tę historię pierwszy raz, jej bezpośredniość zaskoczyła mnie tak bardzo, że musiałam sprawdzić, jak zadziałała na innych. I zauważyłam, że nawet większość recenzentów podchodzi do tematu ostrożnie, czasami jak chart angielski do jeża. Nie sądzę jednak, by tylko dla mnie była to arcyważna opowieść wielkanocna, o Jezusie, którego jestem i pozostanę wierną fanką. Polecam ją gorąco jako wielkopiątkową lekturę zamiast większości różowo-błękitnych pogadanek o tym, jak to dobry Jezus za nas ludzi… I zamiast standardowych kazań. W ramach zajrzenia na drugą stronę aksjomatycznego obrazu twierdzącego, że to On. Chciał, wybrał, sam wspiął się na swój krzyż. Ten obraz może okazać się lustrem - to jednak my. My, ludzie, zamordowaliśmy Jezusa, a na domiar złego przywłaszczyliśmy sobie jego śmierć jako rzekomy bilet do nieba. Jakby to rzeczywiście było takie proste.

A zmartwychwstanie? Niezależnie od tego, czy Jezus zmartwychwstał czy nie i tak najgorsze, że zabrakło Go na ciąg dalszy. Może uratowałby nas naprawdę, gdyby dane Mu było dłużej żyć. Samemu, bez pośredników, głosić własne słowa, dopilnować ich przekazu, nauczać. Samemu zbudować swój kościół - albo i nie-kościół - dla każdej i każdego, rzeczywiście według przykazania Kochaj…

I to już jest piękniejsza historia, pod tytułem Co by było gdyby

W sensie - co by było dobrego. I odwrotnie. Jak niewyobrażalnie wiele zła ominęłoby nas, gdyby Jezus zabawił dłużej na tym naszym ludzkim, najdurniejszym ze światów.

 Z całego zmartwionego serca życzę Wszystkim dobrych i mądrych Świąt Wielkanocnych.

 

 



 

Komentarze

Popularne posty