Prolifer nie zabija

 

 

Kółko jak aureola

 

Proliferem jest Jurek Owsiak. Ile żyć dokładnie uratował, okaże się, gdy dostanie w końcu zasłużonego Nobla. Ktoś spisze jego biografię i podliczy łóżka szpitalne, sprzęt i inne środki, dzięki którym przeżywają dzieci.

Proliferką jest Danuta Wałęsowa. Swoją ósemkę dzieci urodziła i wychowała po prostu i po bożemu, w najtrudniejszych - dla niej - czasach, często w niebezpieczeństwie. Sama, bez krzyku i rozgłosu, nie robiąc z siebie bohaterki.

Proliferkami są Anna Dymna i przewodnicząca wspólnocie Chleb Życia siostra Małgorzata Chmielewska. Słowa tej ostatniej są ważnym manifestem: "Walkę o życie trzeba zacząć od wsparcia tych, którzy ciężar takiego trudnego życia mają nieść. Wtedy wybór życia będzie łatwiejszy“. I jeszcze: "Do heroizmu nie można zmuszać".

Proliferami są nauczyciele i przedszkolanki, pielęgniarki i pielęgniarze, ratownicy medyczni i  rehabililitanci. Naukowcy, artyści, animatorzy kultury i trenerzy sportowi. I wszyscy lekarze, także patomorfolodzy. Wyłączywszy dr Chazana.

Proliferką była również śp. Maria Kaczyńska, prezydentowa, którą za poglądy T. Rydzyk zwyzywał od czarownic.

Ci, którzy pro-life uprawiają za pomocą transparentów, manifestów, ustaw i zatruwania życia realnym ludziom, nadużywają tylko tej ładnej (i w ich przypadku szalenie eufemistycznej) nazwy. Proliferami nie są i nie będą. To znaczy, nie będą tak długo, jak życie oznacza dla nich wyłącznie przedział czasowy między poczęciem a porodem. Tak długo, jak ich zainteresowanie dzieckiem - zdrowym czy wręcz przeciwnie -  kończy się w momencie opuszczenia przez nie brzucha matki. Dopóki sami - i to w konkretny, udowadnialny sposób - nie zatroszczą się o życie dzieci przybyłych już na ten świat. I nie podejmą środków, by żyjące dzieci nie umierały z powodu wojny, głodu i każdej formy przemocy.

Póki co są po prostu ruchem forsującym zakaz przerywania ciąży. 

Księża i bezdzietni politycy. Bezdzietne, najczęściej starsze kobiety. Tęskniący za dawnym patriarchatem i męską władzą z urzędu mężczyźni. Politycy i politykierzy, chwytający się każdej fali płynącej w stronę wysokiego, dobrze płatnego stanowiska. Fundamentaliści i wrogowie kobiet. Oraz ludzie zmanipulowani przez wszystkich poprzednio wymienionych. Tyle zjednoczonych sił i energii wymierzonych w najsłabszego przeciwnika: przerażoną kobietę w ciąży.

 

 

 

     W sierpniu tego roku w Brazylii tamtejsi działacze "pro-life" dokonywali cudów, by uniemożliwić aborcję u zgwałconej dziesięcioletniej dziewczynki. Dziecko - nie to nienarodzone, to będące w ciąży - miało legnąć na ofiarnym ołtarzu fanatyka. Dziesięć lat! Pamiętacie ten wiek, swój albo swoich dzieci? Dziesięcioletnie  dziewczynki bawią się lalkami, boją się ciemności, uwielbiają misie, kreskówki i czekoladę. Większość z nich jeszcze nawet nie miesiączkuje. Małą Brazylijkę od jej szóstego roku życia gwałcił wujek. Był znany policji, karany między innymi za posiadanie broni. Ona bała się poskarżyć rodzicom.  

    Przepisy dotyczące aborcji w Brazylii odpowiadają tym, które do czasów pani Godek obowiązywały w Polsce. Jest dozwolona, gdy ciąża stanowi zagrożenia dla życia matki, gdy istnieje duże prawdopodobieństwo upośledzenia płodu oraz gdy ciąża powstała w wyniku gwałtu.

   U dziewczynki spełnione były wszystkie trzy warunki. Mimo to gdy miejscowy sąd zezwolił na zabieg, po nagonce fanatyków przeprowadzenia go podjęli się jedynie lekarze ze szpitala oddalonego o 1500 km. Zanim tam jednak dotarła, jej dokładne dane pojawiły się w internecie. Wpływowa, związana z prawicowym rządem aktywistka brazyliskiej organizacji pró vida - jej nazwisko: Sara Giromini, vel Sara Winter - zaapelowała w opublikowanym przez siebie wideo o niedopuszczenie do aborcji. Podobni do niej posłuchali, zjechali się ze wszystkich stron, aby zablokować klinikę. 

     "Rosemary’s Baby"? Gdyby tylko... Tu nie chodziło o młodą, zdrową kobietę, którą do luksusowego porodu nakłania tłum eleganckich satanistów. Także nie o mające się urodzić dziecko, które niekoniecznie - na przykład gdy rodzi się bez mózgu - musi być „darem od Boga". W przypadku tej konkretnej dziesięcioletniej dziewczynki było wiadomo, że ona tej ciąży nie przeżyje. Ani też poczęte w niej gwałtem dziecko. Tłum pod hasłami "Aborcja? Nigdy!" domagał się śmierci obojga. Mordował i dziecko, i matkę... Znaczy, dwoje dzieci. 

   Ja bardziej niż pechową Rosemary widzę w małej Brazylijce torturowanego Chrystusa. Ubiczowanego, zdradzonego, gnanego na śmierć. W tłumie, który wyje "Ukrzyżuj, ukrzyżuj!…" Może potem by się nawet tą śmiercią chwalił? Okrzyknął dziewczynkę męczennicą w sprawach wiary? Tylko - proszę, niech mi to ktoś wyjaśni - czyjej wiary? Wiary w co?

  Nasze polskie ukrzyżowania mają być podobno mniej dramatyczne. Zwany czasem rodzimym Bolsonaro poseł Bosak obiecał to ludowi w wywiadzie dla Rzeczypospolitej. "Jesteśmy w stanie zapewnić dzieciom śmierć bez bólu“. Zapewni śmierć… No, ludzki pan, a z mocy to chyba jakiś bóg...

 

    Oj, panowie - i panie! - od ukrzyżowań… Nikt nie jest za aborcją. A najmniej matki, które wiedzą, że - posłużę się słowami mojego męża, doświadczonego pediatry - dziecko jest kawałkiem mamy. Odcięcie od siebie tego ważniejszego od innych fragmentu to rozpacz i tragedia w wymiarze, którego nikt oprócz kobiety będącej matką nie zrozumie. W przypadku tzw. wad letalnych - temat, na który rzuciliście się jak rekin na zranionego surfistę - chodzi o zniwelowanie tej tragedii. Niezdolne do życia dziecko i jego matka mają prawo pożegnać się wcześniej, bez bólu i przede wszystkim bez nieludzkich procedur, które ponoć już układacie na ten święty Waszym zdaniem czas umierania noworodka na ziemi. Ktoś powiedział, że chodzi o to, by dziecko ochrzcić? Nawet jeśli arogancko sądzicie, że otwieracie tak drogę do nieba, kto prosił Was o pośrednictwo? I co z rodzicami, którzy chrztu nie chcą, trzeba ich wtedy zmusić?

   Jest taka ładna filozoficzna teoria, według której dusze dzieci krążą nad ziemią i poszukają sobie najlepszych rodziców. Oczywiście nie wszystkie mają szczęście - mogą trafić na zły czas, złego ojca czy matkę, albo na otoczenie, które zrobi im krzywdę. Mogą też - przypadkiem? - spłynąć w chore ciałko. Czytając teorie na temat „świętości życia“ nigdy do końca nie pojęłam, o co w tym konkretnie idzie - o duszę czy o ciało. Nikt nie wie i pewnie się nie dowie, kiedy dusza ludzka naprawdę zagnieżdża się w ciele. Ja, także jako matka, przypuszczam, że może to wiedzieć ciężarna kobieta. Dlatego lepiej, by reszta zostawiła ją w spokoju. Ich zostawiła w spokoju - przyszłe matki, ich chore dzieci, ojców. Niech każdy zajmie się własnymi ciążami, własnymi dziećmi i rodziną, swoją własną duszą.

   Nikt nie jest za aborcją. Jesteśmy za prawem do aborcji, i to takim, gdzie wyłącznie kobieta decyduje, czy skorzysta z niego, czy nie.

    Jeśli jednak ktoś - obojętnie jak sam by siebie nazywał - przypisuje sobie prawo decydowania o czyimś życiu lub śmierci, to chyba już powinien zacząć się bać. Jako chrześcijanka nie życzę nikomu niczego złego, nawet zakosztowania bólu, który rozmyślnie funduje innym. Ale za prawdziwego Boga nie ręczę. Wszyscy wiemy: nierychliwy, ale sprawiedliwy.

    Chociaż jak się zastanowić...

    Ostatnio przy pomocy kobiet jakby przyspieszył.

 

 

 

 

 

 

 

 

Komentarze

Popularne posty