Na przykład Judytowo
Kółko jak aureola
Ludzie
są dobrzy - twierdzi Jacek. Są dobrzy ludzie - mówię ja.
Brakuje nam zgody w tym
temacie i to już odkąd się poznaliśmy, czyli od kilku wieczności. W miarę
upływu czasu dodatkowo radykalizujemy się w naszych opiniach - ja w mojej
pesymistycznej, Jacek w coraz bardziej rozpaczliwym staraniu, aby jednak nie
przyznawać mi racji. Sam wie, że jego pozycja jest krucha. Gdyby ludzie byli
dobrzy, świat nie byłby taki, jaki jest. A jaki jest twoim zdaniem? – Jacek,
nieco ironicznie. Popsuty, odpowiadam, i jakby miał się za chwilę rozlecieć.
Albo raczej, jakby lada dzień ci twoi dobrzy ludzie mieli wysadzić go w kosmos.
A co z twoim dobrymi ludźmi - pyta Jacek wiedząc, że znam ich całe mnóstwo.
Dobrzy
ludzie - ci, których ja pozwalam sobie tak nazywać - sklejają ten świat
plastrami i zakładają mu tymczasowe opatrunki. Podkładają mu poduszki pod
odleżyny i zalepiają postrzałowe rany, którymi ucieka krew i powietrze. Oprócz
jedzenia, picia i pieniędzy oddają mu czas, który właściwie powinni przeżyć dla
siebie samych, bo taki jest ulotny i cenny. Każdy człowiek ma prawo do
szczęścia, cytując podręczniki dobrego życia albo konstytucję państwa Butan. A przynajmniej
prawo do dążenia do szczęścia, jak sprecyzowali to Amerykanie. Większość
ratowników świata swoje szczęście jakoś tam w końcu znajduje – niewyobrażalnie słono
za to płacąc. Bo prawdziwie dobrzy ludzie to saperzy na polu walki. Odmieniają
zło w dobro, jednak aby to nastąpiło, muszą się w nim – w tym źle - zanurzyć.
Poznać je, poczuć na skórze i w oczach, poparzyć się obcymi łzami i
nieodwracalnością umierania. Jurek Owsiak nie wyposaża szpitali dlatego, że
lubi patrzeć na uśmiechniętych pacjentów. Jest akurat odwrotnie, on nie potrafi
przejść obok tych płaczących. Wolontariusz pomaga bezdomnym i narkomanom nie
dlatego, że fajnie jest włóczyć się po ulicach albo samemu pociągnąć trochę gandzi.
Pomagający prostytutkom robią to nie z podziwu dla ich rzemiosła, a wspomagający
bite kobiety nie z szacunku dla temperamentnych facetów. Pogotowie opiekuńcze to
nie radość kołysania osieroconego dziecka, hospicjum nie jest spotkaniem przy
herbacie z kimś, kto pogodnie odchodzi w stronę światła. Tak jak schronisko dla
zwierząt nie jest zbiorowiskiem futer do głaskania, a azyl dla koni motywem dla
malarza. Manifestacja w proteście przeciw legalnej podłości w niczym nie
przypomina spaceru z przyjaciółmi.
Na
początku są łzy. Łzy jako wołanie o pomoc należą do tych odwiecznych gestów,
którymi czyjeś życie próbuje się uratować. To one zrywają tamę spokoju
bliźniego, każą opuścić mu jego bezpieczny obszar, mury, fotel i serial na
netflixie. Jednak dla ratowników świata nie ma w tym radosnego, to raczej
pójście na niechcianą wojnę. Dobrze, jeśli uratowanie jakiejś cząstki pozwala może
nie zapomnieć, ale przynajmiej zaakceptować fakt nieuratowania reszty. I jeśli jeszcze
udaje się tym cieszyć. Bo ratowanie to orka na ugorze. Albo stajnia Augiasza,
aż nazbyt często dosłownie. I aby było jeszcze trudniej, raz dostrzeżone nieszczęście
jakby samo z siebie się mnoży. Im głośniej o uchodźcach na Morzu Sródziemnym,
tym bujniejszy interes przemytników, publiczne piętnowanie dziecięcej
pornografii podpowiada, jak do niej dotrzeć, akcja pomocy bezdomnym w jakimś mieście
– jak choćby ostatnio w Berlinie – to zaproszenie dla następnych biedaków, fakt
powstania nowego schroniska usprawiedliwia pozbycie się uciążliwego zwierzaka, wzrost
liczby idealistów ratujących konie przekłada się na podwyżki cen u handlarzy… I tak dalej, i tak dalej - bez końca.
Ludzie
nie są dobrzy, bo na to pozwalają, mówię Jackowi. Ale dzięki Bogu są jeszcze
ludzie dobrzy, którzy starają się to - albo go - zmienić. To, czyli
rzeczywistość. Go, czyli – trudno, jeśli zabrzmi patetycznie - świat.
A
my?
No
właśnie. Milion ciastek z kremem za prawidłową odpowiedź.
Ostatnio
w Polsce znalazłam się w bardzo szczególnym miejscu. Miałam zaszczyt bycia
zaproszoną na otwarcie Judytowa - azylu dla niepełnosprawnych psów. I tak się
złożyło, że pierwszym, którego zobaczyłam, był słynny Fijo. Pies skatowany
przez człowieka, który z całą pewnością nigdy nie był dobry, uratowany przez
ludzi z przeciwnej strony mocy i zabrany do domu przez jednego z nich. Ścisnęło
mi w gardle na widok wózka zastępującego sparaliżone łapy. Oraz mądrych i nadal
czujnych psich oczu. Trudno o lepszy przykład - na początku było nieszczęście.
Teraz jednak Fijo żyje, ma roześmiany pysk, a jego przypadek nadal inspiruje ludzi
do czynienia dobra. Takiego, które rozgrzewa. Zajrzyjcie, proszę, na stronę
Judytowa, zobaczycie, jak wiele tam się dzieje.
Dobrem
warto dać się zarazić.
Komentarze