Persona i ciało. Ciało i persona.
Kółko z kurtyny
Goodby Norma Jean
Though I never knew you
at all
Na jakimś blogu napisano „Chyba pierwszy raz zdarzyło się, by aktorka
grająca Marylin Monroe była bardziej nawalona od niej samej”.
Jak
nieprawdopodobnej odwagi trzeba, by wyjść na scenę w takiej roli... Zgodzimy
się na każdą nową Ofelię, sto panien Julii, pań Warren czy Młodych, jednak
Marylin, Marylin! Jest tylko jedna. Na ekranie, na witrynach księgarni,
ścianach, reklamach, t-shirtach… Boska Marylin – klasyczna i popartowa,
mityczna. Being Marylin Monroe? To
jakby tworzyć wariacje na temat Matki Boskiej. Można, choć z gwarancją porażki.
Śmietniki sztuki wybrukowane są nieudolnością prób. Uzyskany efekt to początkowe
oburzenie niewielu i, nieco później, zapomnienie przez wszystkich.
Tylko nie obrażajmy się za porównanie Marylin
z Maryją. Proszę.
Zatem Persona. Marylin.
Teatr Dramatyczny. Warszawa. Spektakl o schyłku życia gwiazdy,
bezpośrednio o niej, bez sztuczek. Stąd początkowe wątpliwości. Jeszcze raz:
jak wyjść na scenę w takiej roli bez hollywoodzkiego filmoshopa, za to widzowi
prosto w twarz, prawie nago...
Nie lubię, gdy rozczarowują mnie w teatrze.
Zatem
– a propos kultu - akt zaufania: wierzę Krystianowi Lupie. Jeśli w dzisiejszym
teatrze jest ktoś, do kogo idzie się w ciemno, jest nim właśnie on.
Aktorka w
pierwszej chwili nie zaskakuje podobieństwem. Są jednak słynne platynowe włosy
i narastająca z minuty na minutę nieokreślona kruchość i światło emanujące z osoby
– persony – której niepewność wobec świata wyraża się w muskaniu jego
fizycznych granic. Marylin jest ledwie słyszalna dla publiczności, która taktownie udaje nieobecność.
Scena z Paulą Strasberg, w roli trenerki Marylin znakomita
aktorka. Na scenie coraz ciaśniejsze przekładanki, niejasne prądy z wielu miejsc.
Subtelne interakcje gwiazd. Ile już ich jest, policzmy... Paula Strasberg,
Katarzyna Figura, Marylin Monroe, Sandra Korzeniak... I jeszcze Gruszeńka z „Braci
Karamazow”, odgrywana przez Marylin, odgrywanej przez Sandrę. Wirtuozeria
kobiecego starcia, napięty dialog. Coś zaskakującego wykluwa się na oczach
publiczności. Światło na scenie pęcznieje.
Długa scena z fotografem Marylin,
Andre de Dienes, do zawstydzenia intymna. Postać i aktorka są coraz bardziej
nagie, ich nieogarnięte, sprzeczne dusze już nie tylko prześwitują czy nawet
przesączają się przez odsłaniane ciało, one zaczynają się przez nie przelewać.
Scena
z dozorcą... I nieoczekiwane cięcie.
Rozwichrzenia Marylin wobec pożądającego
jej Francesca nie wytrzymuje aktor. „Ja już nie gram w tym spektaklu, proszę
państwa”, mówi Marcin Bosak. I naprawdę wychodzi.
Publiczność długo nie
dowierza. W osłupieniu i zarazem z voyeryczną przyjemnością śledzi nieudane
próby reanimacji spektaklu podczas scen, które mimo starań się sypią. Potem odczekuje
„techniczną” przerwę, a po niej dramatyczne przedłużanie rozstania, gdzie
aktorka odmawia zejścia ze sceny, histerycznie domagając się kontynuacji
własnej wiwisekcji.
Teatr jest żywym organizmem. Tu nie ma dwóch podobnych
nocy, dla widza, tym bardziej dla aktora. Wypadnięcia poza scenariusz, sytuacje,
które się niespodziewanie się wydarzają i wątki rozwinięte nagle same z siebie
to materiał na osobne spektakle. Widz rzadko jest wtajemniczony w improwizacje,
jeśli mu się przypadkiem uda, czuje się wyróżniony. Staje się filatelistą, który
odkrył błękitnego mauritiusa – znaczek cenny tylko dlatego, że coś się w nim
pomyliło.
Czasami są to słodkie historie. Uczestniczyłam kiedyś w przedsięwzięciu
z gatunku „czy leci z nami aktor”. Walterowi ze Śpiewaków norymberskich głos odmówił posłuszeństwa, a gdy miano już
odwołać spektakl, ktoś przypadkiem rozpoznał wśród widowni tenora z innej opery.
Wiedziano, że śpiewał już tę partię; wywołany przez mikrofon przyjął wyzwanie i
rzeczywiście zmierzył się z Wagnerem... Śpiewał rolę z nut przy pulpicie,
podczas gdy pozbawiony głosu prawowity odtwórca roli przez dwa akty ogrywał ją
na scenie z partnerami. Obydwu otaczała bezwarunkowa miłość widowni. Wytworzyła
się niespotykana energia, porównywalna tylko z oddaniem kibiców na stadionie.
Finał opery był wspólnym triumfem wszystkich.
Dla Marylin finał nie nastąpił.
Widzowie opuścili teatr nie doczekawszy rozwiązania, monumentalnej jak
zatrważający sen sceny, w której kultowe ciało Marylin – w tym punkcie już własność
zbiorowa - zostaje złożone w ofierze i spalone.
Przedtem nie zobaczyli także
wplecionego w spektakl wywiadu z aktorką. Mówiła w nim o lęku towarzyszącym
wchodzeniu w kogoś takiego jak Marylin. Jak nieprawdopodobnej odwagi trzeba…
Oraz, jak źle sobie z tym radzi.
Finał zerwanego spektaklu w pewnym sensie przebił
moc patetycznego całopalenia Marylin. I może dobrze, że do scenariuszowego
finału nie doszło, a ogień pod przygotowanym stosem został przedwcześnie zdmuchnięty
- pomimo protestów artystki. Przeenergetyzowane emocje łatwo wyrywają się spod
kontroli.
O tym spektaklu tak dużo napisano. Z akcentem na stwierdzenie, że
aktorka nie gra Marylin, ale nią jest. Tamtego wieczoru szwy i klamry spajające
te dwie kobiety jaskrawo się ujawniły. Jakby postaci zdążyły już się zrosnąć, a
przynajmniej groźnie posklejać… Zaburzenia spektaklu były zapewne efektem alergicznej reakcji na proces, gdzieś pogubiła
się percepcja rzeczywistości, niemal nastąpiło coś, co staroświecko określa się
jako rozdwojenie jaźni. Jednak czemu się dziwić, skoro oprócz magnetyzującego
wdzięku i wewnętrznego piękna postaci na aktorkę spłynęła też infantylność i lęki Marylin, jej neurotyzm i brak odporności. A także, co trudno jest
wytłumaczyć, komplet dawnych traum. Nic, co łatwo udźwignąć. To skóra, nie
kostium. Ciało, którego nie odwiesza się w teatralnej garderobie.
Od tamtego
spektaklu minął rok. Ten nadal żyje, podróżuje po świecie. Marylin co
wieczór przepychana jest przez granicę śmierci. Widzowie – odbiorcy i konsumenci
– żegnają się z nią w punkcie, w którym plastyfikuje się jako matryca wiecznego
produktu. Ogień oczyścił ją z zagrożeń – niż nigdy nie będzie stara,
ciemnowłosa, zwodzona marzeniami o osobistym i artystycznym samostanowieniu. Unieśmiertelniona
Marylin oddała Personę na wieczne użytkowanie tłumu.
Aktorka Sandra zbiera
zasłużone oklaski za dużo-więcej-niż-tylko-rolę.
Chciałabym zobaczyć ją w roli
Gruszeńki. Byłaby lepsza od Marii Schell, jeśli... Jeśli tylko nie pokona jej
aktorstwo ekstremalne. Czy my, widzowie, rzeczywiście potrzebujemy
ekstremalnego poświęcenia? Sztuka na śmierć i życie, balansowanie między
prawdą, a szaleństwem... Oraz, niemal natychmiast, nieuniknione pytanie: czy to
rzeczywiście widz jest adresatem tak zatrważającej artystycznej ekwilibrystyki?
Istnieją twórcy rozumiejący odbiorcę jako kłopotliwy dodatek, obowiązkowy element
kompozycji, niezbędny do utrzymania całości. Także w teatrze zdarza mi się
zastanawiać, czy oglądany spektakl odbywa się dla, czy pomimo publiczności. Czy
to faktycznie ją czci się poprzez składanie ofiary z baranka lub dziewicy, czy
odwrotnie, używa jej jako tła dla
własnej potrzeby seksu lub zabijania celując w artystyczne katharsis dopełniane
oklaskami widowni.
Podobne emocje zabieram ze sobą z cyrku Flic Flac.
I proszę
nie obrażać się na mnie za porównywanie cyrku z pierwszorzędną sceną dramatyczną.
Flic Flac to także uczciwa scena, jedyny odwiedzany przeze mnie cyrk. Posiada jasną
formułę: żadnych zwierząt, sztuka nie powstaje z niewoli i przymuszenia. Fenomenalni
artyści wychodzą na arenę na swoją odpowiedzialność i swoje ryzyko, tworzą w
zgodzie z sumieniem i talentem. Tyle, że często ryzykują życiem, więc wypadki w
cyrku się mnożą. Powraca pytanie: walka o uznanie widza czy potrzeba
adrenaliny?
Arcymistrzowski spektakl, artystów nie ubezpiecza ani jedna lina.
Brakuje
mi tchu, z zachwytu i ze strachu. Podziwiam odwagę i maestrię.
Krystian Lupa: Persona. Marylin
muzyka: Paweł Szymański
kostiumy: Piotr Skiba
Obsada:
Marilyn - Sandra Korzeniak (gościnnie)
Paula - Katarzyna Figura
Andre - Piotr Skiba
Francesco - Marcin Bosak
Nagrody:
Feliks Warszawski 2009 dla Sandry Korzeniak za rolę Marilyn
Paszport Polityki 2009 dla Sandry Korzeniak za rolę Marilyn
XVI Konkurs na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej: nagroda za rolę żeńską dla Sandry Korzeniak
nagroda specjalna dla Krystiana Lupy, za autorskie przedstawienie Persona. Marilyn
wyróżnienie za muzykę dla Pawła Szymańskiego
Nagroda dziennikarzy na XX. Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Baltic House w Sankt Petersburgu 2010
Obrazy - Piotr Smołka
Komentarze