Bliźniaczki



Kółko z historią prawdziwą
 



                                                                                    


                                                                            Don't Pay the Ferryman


Monika nie obchodzi urodzin, już od jedenastu lat. Nie zrobi tego także w tym roku, choć to trzydziestka, wiek, w którym kończy się młodość nierozsądna, a dziewczęta z niejasnych piękności stają się pięknymi kobietami. Nawet mama bąknęła coś o potrzebie uczczenia tego dnia, jednak natychmiast sama się przestraszyła. Przecież tak już utarło się w ich wspólnym świecie, że Monice nie należą się urodziny, a gdyby się na nie odważyć, byłyby tylko dziwną połówką święta. Jak życie Moniki, które nie jest pełnym życiem, niesprecyzowane jak słynna szklanka – niby do połowy pełna, raczej jednak pusta.
Gdyby żyła Mandy, szklanka z pewnością byłaby pełna. Świadomość tego faktu jest nieubłagana dla Moniki i wcale nie mniej bezlitosna niż dla matki bliźniaczek, z których pozostała jedna.  
Tamta podróż na Bali była nagrodą za zdaną maturę. Rodzice bliźniaczek –inicjatywa należała niestety do matki - szarpnęli się na bilety lotnicze i niezły hotel w okolicach Kuty. Bali zwana jest wyspą bogów, przynajmniej w potocznym języku przewodników, wyspą tysiąca świątyń albo całkiem po prostu – rajem na ziemi. Bliźniaczki przekonały się o zasadności każdego z tych określeń, nic nie okazało się przesadzone. Zdaje się, że to Mandy wyznała przez telefon rodzicom, że będąc bogiem zamiast nieba również wolałaby Bali. „Zdaje się”, ponieważ nikt nie zapamiętał dokładnie, która z sióstr wygłosiła wówczas tę opinię. Jednak nie miało to wielkiego znaczenia, one i tak zawsze myślały identycznie.

Także w sprawach mody. Idąc tamtego wieczoru na dyskotekę założyły te same sukienki, batiki kupione w pachnącym piżmem sklepie. Różniły się jedynie kolorem. Monika wybrała oleistą zieleń balijskiego ziemskiego raju, Mandy wystroiła się w błękit, jakby chciała przeprosić za niedawną słowną nielojalność wobec raju w niebie. To dzięki temu spóźniły się do klubu: Monika nadepnęła siostrze na falbanę, ta oderwała się, trzeba było przyszyć... Spóźniły się wystarczająco dużo, by przeżyć. Taksówka nie dotarła dalej niż na dwie przecznice od posłanej w powietrze dyskoteki, dym przedzierał się między domami, wszędzie było pełno ognia i krzyku. 

Wszystko, co ma związek z rajem, brutalnie je przerosło. Zadzwoniły do rodziców, chciały wrócić do domu, to bez sensu, dziewczynki, usłyszały i to znowu była matka, jesteście o rzut beretem od Australii, wsiądźcie w samolot, zawsze chciałyście tam polecieć. Australia jest absolutnie bezpieczna.


Poleciały do Darwin, o wyborze zadecydowały najtańsze bilety. W biurze podróży wykupiły objazdówkę, grupę backpapersów – głównie Europejczycy, kilku Amerykanów - poprowadził doświadczony Australijczyk, jego dziadek był prawdziwym Aborygenem. Oczywiście, że bliźniaczki przestudiowały przewodnik, oczywiście, że uwierzyły w wiarygodność znaków ostrzegających przed krokodylami. A jednak weszły do rzeki w miejscu, gdzie wkopano w ziemię taki znak, zrobiły to po zachęcie przewodnika zapewniającego, że od dziesięciu lat tu, a nie gdzie indziej, zaprasza do kąpieli wszystkie wycieczki. Mandy była szybsza, popłynęła do przodu kraulem zostawiając w tyle siostrę, która pływała żabką i nigdy nie moczyła głowy. Kiedy Monika jednak rozpaczliwie spróbowała zanurkować, było już za późno. Błyskawicznie rozegrany spektakl z udziałem niewidocznego krokodyla oraz znikającej pod powierzchnią wody siostry nie przedłużył się ani o sekundę.
Jedenaście lat dzielących tamtem dzień od okrągłych urodzin Moniki przepłynęły wolniej niż lata innych ludzi. I nie ma w tym jednak nic dziwnego, bo nie sposób trzymać tempo tracąc połowę kończyn, połowę mocy silnika czy ożaglowania. Amputowanej połówki nie da się zastąpić, jedyne, co pozostaje, to fantomowe bóle. Tymczasem wszędzie panoszą się wolne godziny, wcześniej nieobecne, bo wypełnione wspólnym robieniem i wymyślaniem rzeczy, przebiegów i spraw. O zagospodarowanie krzyczy każda przestrzeń, w którą dotychczas nigdy nie wkraczało się pojedynczo.

Monika nauczyła się pływać kraulem. Panicznie się boi, gdy zanurza głowę w wodzie i coraz szybciej pokonuje długości basenu. Biega i jeździ rowerem, rano do swojej pracy w ośrodku leczenia uzależnień, wieczorem do rodziców, którzy nie mniej od pacjentów potrzebują pomocy. Monika wie, że ojciec odejdzie wcześniej od matki; jego serce raz po razie dopomina się zwolnienia od obowiązków, podczas gdy przypominające hibernację funkcjonowanie matki zapowiada raczej ich przedłużenie. Jako odpowiedzialna za nich oboje, Monika modli się o prolongatę dla samej siebie. Nie chce zostawiać rodziców, nie ma sumienia opróżniać należącej do nich szklanki. Każde z nich inaczej rozprawia się ze swoim życiem. Ojciec, emerytowany nauczyciel, roztrząsa problem wiary w autorytety. Twierdzi, że nie odczuwa nienawiści do skazanego na trzy lata australijskiego przewodnika, widać natomiast, że czuje ją do samego siebie. Dlaczego inaczej nie wychował swoich małych księżniczek, dopuścił, by na słowo uwierzyły byle komu? Raczej dlaczego ja je tam wysłałam, pyta matka, bezbronnie i półgłosem. Gdybyśmy trzymali się jak zawsze razem, Mandy też mogłaby obchodzić urodziny.
Niektórzy wierzą, że śmierć przychodzi tylko wtedy, gdy sama uzna to za stosowne. I nie uznaje odmowy, nie znosi, gdy ktoś wykręca się od zaproszenia do raju czy gdzie indziej. Tego, któremu raz się uda, ona i tak dopadnie. Najczęściej, jak w przypadku Mandy, już w drugim podejściu. Monika czeka na swoją kolej. W wieku trzydziestu lat czuje się zmęczona tym czekaniem, co noc w jej mózgu tańczą literki ze słów Do trzech razy sztuka. Kiedy nie śpi, stara się odganąć, jaką to sztuczkę szykuje dla niej pani śmierć. Zakłada coś brutalnego, odwet za to, że siostrze udało się przejść przez nią tak, jakby była nietykalna, zbyt cenna na rozerwanie przez bombę albo zęby krokodyla. Jej sposób opuszczenia świata żywych był jak przypowieść z Biblii: krokodyl wciągnął ją pod wodę i nienaruszoną niósł w pysku przez wiele kilometrów aż do miejsca, gdzie zabili go ratownicy.
Czasami Monika prawie jej zazdrości. I ona chciałaby pozostać całością.










Komentarze

Unknown pisze…
Podoba mi się ta scena w której krokodyl delikatnie niesie ją parę kilometrów w dół rzeki a potem...

Popularne posty