Kółko z kurtyny


 




The Taming of the Shrew

 
Życie to jest teatr… I odwrotnie.
Z mnogości spektakli, tych teatralnych i tych z życia, w pamięci pozostają tylko szczególne. I wcale nie muszą być obiektywnie najlepsze, nie, my potrafimy bez wzruszenia odhaczyć w głowie każdą formalną doskonałość, pamiętamy jednak głęboko to, co targnęło duszą.
W „Poskromieniu złośnicy” poznałam moją teściową. Wydarzyło się to na długo przed spotkaniem przyszłego męża – dojrzały wiek lat niepełnych szesnastu – więc naprawdę dawno temu. Dlaczego zapamiętałam każdy szczegół? Prekognicja, powiedziałby mój guru, musiało tak się zdarzyć, że tego wieczoru ona wprowadziła się do twojej pamięci. A przecież byłam tylko jednym z widzów, którym aktorka Tatiana Pawłowska kradła kompletność uwagi. W rozbuchanym spektaklu była zjawiskiem i nie polegało to wyłącznie czerpaniu z atutów, które daje odgrywanie głównej roli. To wtedy pokazała mi energie – w roli szekspirowskiej złośnicy także te negatywne – których ona, dama, nigdy nie dopuszczała do siebie prywatnie.
Życie jest straszniejsze i piękniejsze jeszcze jest.
Wszystko przy nim blednie,
blednie nawet sama śmierć.*
Na festiwalu szekspirowskim w Neuss obejrzałam kolejną inscenizację komedii. Katarzynę zagrał mężczyzna, Biankę również, podobnie jak pozostałe żeńskie role, aż kusiłoby wzmiankować o powrotach do tradycyjnego Szekspira. A jednak tropiąc klasyczność tego spektaklu zasadniej byłoby zacząć od czegoś innego - jego wielowymiarowości. Teatr szekspirowski jest przecież haftowaniem na jedwabiu: nie ma strony prawej, nie ma lewej. Jedna i druga są prawdziwe.
„Taming of the Shrew”, wczesna komedia Szekspira, to dobre kino familijne. Nie jest przypadkiem, że do dziś najgłośniejszą inscenizacją pozostaje wersja filmowa w reżyserii Franca Zefirellego, z Elisabeth Taylor i Richardem Burtonem w rolach głównych. W teatrze należy do żelaznego repertuaru: posługując się mapą teatrów Europy aktualnie grany spektakl znajdziemy nie dalej niż za 300 kilometrów. A na scenie przećwiczony kanon: dwie siostry, jedna czarna (czyli zła) i jedna słodka Bianka; tę pierwszą, bo uprzykrza się rodzinie, ojciec musi wypchnąć z domu - czyli za mąż. Sypnie złotem, jeśli przypadkowy prostak przedstawiony jako Petruchio ujarzmi ją i poślubi.
Dziś już nikt nie spiera się o intencje Szekspira kreślącego szczegółowy instruktaż złamania kobiety tak, jak ujeżdża się konia. Paradoksalny tekst „Poskromienia” tylko pozornie układa się w mizoginiczny traktat o różnicach między płciami, z tradycyjnym wyróżnieniem wiadomo której z nich. Na jego podstawie powstało wystarczająco przeciwstawnych interpretacji, by wierzyć, że zamiarem autora równie dobrze mógł być protest przeciwko dyskryminującym prawom panów świata.
 
The Taming of the Shrew
 
 
Londyńska grupa teatralna o nazwie Propeller Company czerpała z obydwu koncepcji. Niebezpiecznie jest bawić się tak niejednoznaczną wiedzą, zwłaszcza gdy użyta jest do manipulacji uczuciami widza… A ten, usadowiwszy się jako tako na niewygodnym miejscu Globu (w Neuss zbudowano kopię drewnianego londyńskiego teatru) złudnie cieszy się komedią i nawet nie przeczuwa, jak płynnie przejdzie ona w dramat. Na przykład widz długo lubi Petruchia. I nie ma w tym nic dziwnego, gdyż pijak, pozer i kontrolowany, zdawałoby się, macho, rzeczywiście emanuje wdziękiem. Jakże łatwo uwierzyć, że poświęci się dla dobra Katarzyny i udając gorszego niż jest w rzeczywistości, odczaruje pechową passę obojga. Jednak dzieje się akurat odwrotnie: z akceptacji Petruchio ukręca twardy bat, darowana sympatia staje się pokarmem dla przyczajonej w nim ciemnej strony mocy. Co gorsze, on, nieokrzesaniec, sam niczego nie zaplanował, zło generuje się samoistnie, wymyka spod kontroli. Na scenie i na widowni nastrój gwałtownie się zmienia, mija pierwsze zaskoczenie, potem krótki odwrót do nadziei: może to tylko przynęta. Pod kopułą Globu robi się coraz mroczniej, zamierają śmiech i uśmiechy.
 
Aktor grający Katarzynę jest mniej przystojny od jej męża. Nie jest założeniem sztuki, by udawał kobietę, przebierał się za nią czy naśladował. Nie jest ani transwestytą, ani tym bardziej gejem, nie ma potrzeby szukać gendrycznych odsyłaczy. Przyznaję, że w pierwszej fazie spektaklu, w komedii, brakowało mi tego, wszak Katarzyna powinna być piękna, tak ją wymyślił Szekspir, taką ucieleśniła moja teściowa. Później jednak męskość postaci potęguje tylko grozę przeinaczonego spektaklu; proces mordowania duszy człowieka (bo podmiotem nie jest już wyłącznie kobieta) zaczyna się na poziomie ciała. Wywleczona za włosy z ojcowskiego domu Katarzyna jest najpierw głodzona i bita, dopiero później, w sadystycznym spowolnieniu, przychodzi czas na upokorzenia. Nic nie zostaje oszczędzone: ani jej umysł, ani prawo do wypowiadania myśli, tym bardziej poczucie wstydu.
The Taming of the Shrew
Ostatni bastion to seksualność. Pocałunek zaćwiczonej Kasi nie jest melodyjnym aktem z porterowskiego „Kiss me, Kate”, tak całują zakatowane niewolnice, zmuszone do uprawiania prostytucji. I to jedynie wstęp do finału – monologu, który bełkocze odarta z nadziei, ale jeszcze nie zobojętniała na ból młoda żona. Robi to z podłogi i nawet nie na kolanach, ale – widownię aż bolą skojarzenia - na czworakach.
„Mąż jest twym panem, opiekunem, wodzem,
Monarchą, życiem; troszczy się o ciebie
I twój dobrobyt; naraża swe ciało
Na mozół pracy na lądzie i morzu,
W dzień cierpi zimno, w noc burzliwą czuwa,
Gdy ty śpisz w cieple bezpiecznego domu;
I pragnie, abyś przyniosła mu w hołdzie
Tylko swą miłość, wdzięk i posłuszeństwo -
Mała to spłata tak wielkiego długu."  **
 
Lubię teatr w teatrze. Cieszę się, i są to moje kradzione powroty do dzieciństwa, kiedy twórcom uda się mnie choć na chwilę oszukać, wymyślić coś, czego nie potrafiłabym przewidzieć. Na festiwalu w Neuss jestem co roku, czerwiec to mój miesiąc świąteczny, tylko wybierać wśród arcydzieł. Teatr zaczyna się już pod gołym niebem, wokół charakterystycznej budowli Globu wykreowany jest barwny, szekspirowski świat. To trochę kulisy, a trochę scena – meble z różnych epok, kandelabry, rekwizyty, książki. Przyjemnie jest to chłonąć, łatwo się zagubić.
Ukoronowaniem metateatralności londyńskiego spektaklu była jego końcowa scena. Brutal, który dopiero co poskromił złośnicę, dowiaduje się, że żaden z niego szlachcic, żaden mąż i zięć bogatego pana. Przypominają mu jego prawdziwe nazwisko – naprawdę nazywa się Okpisz, ktoś chciał zabawić się jego kosztem. Tyle tylko, że nikt się nie śmieje. Prawdę powiedziawszy, wszelki uśmiech już wcześniej z trudem utrzymywał się na ustach partnerujących aktorów; ci byli przecież – znów teatr w teatrze – także widzami tej klejonej na żywo psychodramy. Przyszedł mi do głowy eksperyment w Stanfordzie – ten ze strażnikami i więźniami – i tam rzecz traktowała o władzy.
Koniec sztuki, aktorzy, wszyscy prócz Okpisza-Petruchia, śpieszą się zejść ze sceny. Jakby ze wstydem podają ostatnie kwestie. To była tylko zabawa… Słyszę w ich tonie wyrzut? Wychodzą i milczący widzowie, większość przez główną bramę Globu prowadzącą wprost na dziedziniec. Odegrała ważną funkcję w spektaklu: tuż za nią jest przecież świat, stamtąd najpierw przyszedł do teatru parweniusz Okpisz, potem, już jako Petruchio, wyprowadził nań świeżo upieczoną żonę. Nie w teatrze, ale w świecie odbyła się wstępna tresura. Reszta dokonała się w Globie.
W świecie otaczającym Glob purpurowo płoną pochodnie. Lokaje we frakach proponują angielskie piwo i cydr. Nastrój jest tajemniczy, podniosły.
Lubię, gdy oszukują mnie w teatrze.
To była tylko komedia.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
  
* Zycie to nie teatr, E. Stachura
** Tłum. S. Barańczak
zdjęcia:
"The Taming of the Shrew" Propeller Company, London
 "Poskromienie złośnicy" w Teatrze W.Horzycy w Toruniu, od lewej Witold Tokarski (Petruchio), Tatiana Pawłowska (Katarzyna) oraz Tadeusz Pelc (Sługa Petruchia)
 

 

 

 
 
 

Komentarze

Popularne posty